ďťż

Zmiana charakteru po nieudanych związkach

BWmedia
Zmiana charakteru po nieudanych związkach
  Hej, jestem z chłopakiem 5 lat. Mam 24 lata, on 29. Generalnie jest to udany związek, ale martwi mnie i boli pewien fakt. Otóż mam wrażenie, że jakbym powiedziała z jakichś niewyjaśnionych powodów "koniec', to mój chłopak nie zatrzymywałby mnie szczególnie. Uszanowałby fakt, że nie chcę już być z nim. Nawet, gdyby to była nieprzemyślana decyzja z mojej strony w obliczu jakiegoś kryzysu, który normalnie dałoby się zażegnać. Powodu upatruję w jego doświadczeniach ze związkami. Miał ich przede mną 5. Były to krótkie znajomości do 6 miesięcy maksymalnie. Zazwyczaj kończyly się świństwem ze strony dziewczyny (związki zawsze zakańczały dziewczyny) - jedna sobie kogoś znalazła, inna stroiła fochy cały czas, a on był na każde jej wezwanie. Ze mną już tak nie jest. Nie mam takiego charakteru i nie strzelam fochów, ale czasami jak w każdym związku zdarzają się nam sprzeczki o jakieś glupstwa. W takich momentach on nigdy nie wyciągnął ręki jaki pierwszy, choć wina leżała po jego stronie. Kiedyś w przypływie emocji powiedział mi nawet, żebym nie oczekiwała, że rzuci dla mnie wszystko i przyleci bo ja mam humory, bo tak nigdy nie będzie i że staram się na nim wymusić, zeby powiedział, że nie odpuści tak łatwo, że będzie walczył. I żebym na to nie liczyła. Nie są to puste słowa, bo w obliczu jakichś problemów nie stara się niczego naprawić tylko przeczekuje aż mi przejdzie. Teraz na jego obronę napiszę, że kiedy jest między nami ok daje dowody, że mu zależy. Snuje plany o przyszłości itp. Więc na pewno mu zależy. Niestety bardzo chciałabym go ujrzeć jak się stara kiedy jest ciężej. Żeby mi dał wtedy dowód, że chce coś naprawiać. Ale z nim jest tak, ze jak jest dobrze, to się stara, jest czuły i wylewny, a kiedy coś się psuje to obojętnieje i się odcina jakby mi dawał swobodną możliwość odejścia. Kiedyś zagalopowaliśmy się i zapytałam wprost, czy jakbym chciała odejść to by coś zrobił. A on powiedział, że widzi, że szykuję się do ostatecznego ciosu, ale on nie ma ochoty prowadzić takich rozmów, bo ma teraz inne rzeczy na głowie i odszedł od komputera (bo akurat to była rozmowa na gg, choć normalnie o takich sprawach rozmawiamy osobiście). A po dwóch dniach odezwał się jakby nic się nie stało z zapytaniem co u mnie slychać. W tonie tej rozmowy można było wyczuć, ze coś jest nie tak, bo pisał bardzo lakoniczne zdania, ale nie podjął tego wątku. Ja też nie chciałam znowu zaczynać tego tematu, bo bałam się tego co mogę przeczytać. Ale swoje wnioski wyciągnęłam. Może jestem niedojrzała, ale zawsze marzyłam o tym, żeby być dla kogoś tą najwazniejszą, jedyną, a nie taką zwyczajna partnerką, jedną z wielu. Co zrobić i czy da się w ogóle jakoś nad tym popracować? Bo zmienić podejście jest mi ciężko, choć staram się. Ale czasami jak słucham do czego są zdolni moi znajomi kiedy związki im się sypią lub przeżywają drobny kryzys, robi mi się przykro, że mój chłopak nie zabiegałby tak o mnie. Sorry, za przydługiego posta, ale nie umiałam tego krócej opisać.


Dla mnie ewidentnie rzuca się w oczy to, że facet nie jest za bardzo zaangażowany.
Po 5 latach związku należałoby się spodziewać czegoś więcej: mieszkania razem, wspólnego gospodartwa, może dziecka...
No własnie to nie jest tak do końca. Bo on jest zaangazowany jak jest wszystko dobrze między nami. Mówi wtedy, ze mnie kocha, rozmawiamy o wspólnym mieszkaniu, ale z tym niełatwo, bo na razie tylko on pracuje. Jest czuły i wylewny, chce ze mną spędzać czas, wszędzie razem chodzimy i dużo rzeczy robimy razem, mamy wspólne pasje. Ale problem zaczyna się w momencie jakichś spięć. Nie potrafię tego opisać słowami, ale czuję, że jakbym powiedziała, ze odchodzę, to on by nie starał się tego naprawiać, tylko byśmy porozmawiali dlaczego i on by powiedział, że nie będzie mnie zmuszał. Kiedyś jak rozmawialiśmy spokojnie o związkach itp., na początku naszej znajomości powiedział, że jeśli dziewczyna mówi mu, ze go nie kocha, to szuka innej i tyle. A najbardziej boli mnie to, że wiem, że w pierwszym związku właśnie "latał" za swoją byłą mimo, że ona była niezrównoważona emocjonalnie i obrażała się o byle głupstwo. I daltego dałam taki temat, bo wygląda mi to na ewidentne blokowanie się. Dlatego chciałam zasięgnąć rady czy da się to jakoś zmienić? Ja np. miałam jednego chłopaka przed nim i mimo, że też mnie niefajne potraktował, to nie wchodziłam w nastepny związek z uprzedzeniem, bo nigdy nie wiadomo czy ta nastepna osoba naprawdę nie zasługuje na to, zeby dawać z siebie 100% nawet jestśli 10 poprzednich było tego niewartych.
Wiesz, w pewnym sensie to dobrze, że partner nie jest zaborczy i chce, żebyś była z nim z wolnej woli, a nie jakiegokolwiek przymusu (choćby wewnętrznego).
Z drugiej strony jednak rozumiem, że może Ci brakować zaangażowania w tych specyficznych momentach. Moim zdaniem powinnaś z nim porozmawiać, powiedzieć, że ta pozorna obojętność i bierność w pewnym sensie Cię rani. I nie mam tu na myśli rozmowy przez gg.


Cytat:
Ale czasami jak słucham do czego są zdolni moi znajomi kiedy związki im się sypią lub przeżywają drobny kryzys, robi mi się przykro, że mój chłopak nie zabiegałby tak o mnie. Sorry, za przydługiego posta, ale nie umiałam tego krócej opisać. No właśnie, w normalny związku tak chyba powinno być. Że obie strony dążą do tego, żeby wszystko było na swoim miejscu.

Jak przeczytałem :
Cytat:
Otóż mam wrażenie, że jakbym powiedziała z jakichś niewyjaśnionych powodów "koniec', to mój chłopak nie zatrzymywałby mnie szczególnie. to poczułem jakbym miał deja vu. Prawie z dokładnością do jednego wyrazu ujęłaś to tak, jak przyjaciółka mojej siostry która była z facetem 4 lata. Mniej więcej w podobnym wieku co Wy. I wiesz co... 3 lata później było dokładnie tak jak przewidziała...

Nie znam Waszej sprawy, jedynie tych kilka linijek tekstu ale opierając się o to, wnioskuję że raczej jednak nie jesteś dla niego tą "na dobre i na złe", bo po złym dobrego już może nie być...

Mam nadzieję, że między Wami będzie dobrze i że nigdy do tego nie dojdzie, ale jeśli kiedyś przyjdzie Ci powiedzieć że to koniec, to to zrób a przekonasz się na czym stoisz. Inaczej może się to skończyć jak z tą przyjaciółką siostry, która jak to stwierdziła, straciła 7 lat życia na kogoś kogo od początku nie była pewna...

Cytat:
A najbardziej boli mnie to, że wiem, że w pierwszym związku właśnie "latał" za swoją byłą mimo, że ona była niezrównoważona emocjonalnie i obrażała się o byle głupstwo. I ten koleś z mojego przykładu też to przechodził ! ? Chyba mamy tutaj jakiś model psychologiczny...
Po przykrych doświadczeniach z kobietami Twój chłopak zbudował mur obronny mający chronić go przed następnym uczuciowym zawalem. Możesz być pewna, ze każdą awantur z Toba natychmiast odnosi do poprzedniczek, w glebi ducha drzac o calosc zwiazku. Chce kochac, chce byc kochany. A od Ciebie zalezy, kiedy znikna widma tych 5 zołz.

.
Ależ ja Cię dobrze rozumiem, manti..Tez to przechodzilam, choc może w trochę lżejszym wydaniu, bo mój mężczyzna często wyciągał rękę na zgodę i okazywał jak bardzo mu zależy, po czym potrafił mi powiedziec chyba po jakichs 2 latach zwiazku,ze on wierzy w wolnośc od bólu :/ Nie pamietam jakich dokladnie slow uzyl,ale pamietam,ze od razu uderzyłam w bek, po prostu nie mogłam tego zrozumiec. Generalnie wywnioskowalam,ze gdybym odeszla ,nie rozpaczałby za bardzo,ale zapewniał mnie,ze bardzo kocha. Po prostu nie ma zamiaru przechodzic przez pieklo, gdybysmy się rozstali. Zabolało mnie to potwornie. Przez łzy mówiłam,ze muszę wiedziec,że gdyby działo się źle,to on będzie walczył. Powiedział, że by walczył...na szczęście nigdy nie było tak źle,zeby musiał to udowodnic. Minęły 3 lata od tamtej pory i problem rozszedł się po kościach. Przełknęłam, przeczekałam, bo bardzo go kochamale ta zadra gdzieś we mnie jeszcze siedzi. Poza tym trochę strzelałam focha ( zupełnie naturalna reakcja,niekontrolowana), dzięki czemu przynajmniej widziałam,ze jednak się stara w kryzysowych momentach.Nie mogłam zrozumiec jego stanowiska, bo kochanie kogoś i puszczenie go wolno bez walki w moim mniemaniu też się wykluczają, ale myślę,że oni ( faceci, którzy się sparzyli w przeszłości - mój też ) kreują takie teorie,żeby miec poczucie kontroli nad sytuacją, żeby w razie czego nie cierpiec , co jest i tak niewykonalne,jeśli się kocha, a jeśli jesteś z nim 5 lat, to obstawiam, że Cię kocha. Zresztą czułabyś, gdyby było inaczej.Też miałam kiedys taki mur wokół siebie po tym,jak zostałam zostawiona z dnia na dzień w zamierzchlych czasach, ale po kilku m-cach nowego związku z mojego muru nie została nawet jedna cegła. Ośmielę się stwierdzic, że mężczyźni dużo bardziej przezywają bycie zostawionym , tym samym ich mur jest trudniej zburzyc. Tak więc myślę, że Twój mężczyzna też walczyłby o Ciebie...Przerażający jest jednak przykład opisany przez Fendera...Tak więc manti, porozmawiaj z nim o swoich uczuciach..trochę szkoda,że dopiero po 5 latach,ale myślę, że tak naprawdę musisz mu tylko niezmiennie dawac do zrozumienia,ze jest kochany i może czuc się bezpieczny, bo prawdopodobnie on zakłada,że Ty tez pewnie kiedyś zechcesz odejśc, tak jak tamte poprzednie...Uzmysłów mu,że Ty nie jesteś żadną z nich i że nie zasłużyłaś na to,żeby płacic za ich błędy w postaci braku zaufania, bo to o to się chyba rozchodzi w tym wszytskim...Się rozpisałam,w dodatku bez ładu i składu, bo w środku nocy...
O tym, że partner jest zaangażowany, nie zawsze świadczą jego słowa i czyny - to my kobiety chciałybyśmy, by tak było. Mężczyźni miewają oschłe lub obojętne podejście w obliczu spięć i problemów, bo nikt nie uczył ich otwartości. Powielają pewne wzorce, zachowują kamienną twarz, chowają się w skorupie. To co dzieje się w ich wnętrzu często jest dla nas kobiet zagadką. W konfrontacji z wylewnością kobiet, ich chęcią uzyskania dowodów, że "będziemy na dobre i złe" wygląda to tak, że kobieta jest zatroskana, a facet zaniepokojony - tyle, że jemu szybko mija, bo on nie widzi powodów, by trwać w tymi i analizować.
Ciekawa jestem, czy o swoich przemyśleniach powiedziałaś kiedyś swojemu partnerowi, czy on wie, że oczekujesz od niego pewnych zachowań. Myślę jednak, że rozpatrywanie tego w kategoriach hipotetycznych rozstań, nie doprowadzi Was do pozytywnych efektów. Faceci nie lubią czuć się testowani w taki sposób. Jeśli chcesz mu coś powiedzieć i to jest dla Ciebie ważne, to raczej wprost mu powiedz, że dobrze by było, żeby czasem po kłótni, bez chłodnych kalkulacji, po prostu podszedł do Ciebie i Cię przytulił - bliskość potrafi działać cuda i kiedy partner po burzliwej dyskusji, która różni strony, przytula się do drugiej połowy, to nie musi nawet jednego słowa wymawiać, by potwierdzić, że jej zależy. Wytłumacz facetowi, że takie odruchy to nie oznaka słabości, ale miłości i wsparcia. Może on tego nie wie, nikt mu o tym nie mówił, nikt od niego wprost tego nie wymagał, albo wpajano mu od dziecka, że tylko zachowaniem dystansu wywalczy dla siebie dobrą pozycje w relacjach.
Wiecie co Wam powiem? Wszedzie i zawsze doradzamy tylko jedno - rozmowe.

A ja nie wierze w to, ze rozmowa pomaga w kazdej sytuacji.

Owszem, masz prawo powiedziec chlopakowi, co Cie boli, masz prawo nawet uzyc nieglupiego argumentu, ze nie powinnas odpowiadac za bledy jego poprzednich dziewczyn.

Ale ja niezbyt wierze, ze to w czyms pomoze. Bo pewne odruchy i zachowania albo sie w sobie ma, albo nie. I nie da sie zmusic drugiej osoby do nienaturalnej dla niej uczuciowosci.

Nie dziwie Ci sie wcale. Nie chcialabym zyc z kims, kto lekka raczka pozwolilby mi odejsc. Bardzo powaznie zastanowilabym sie nad tym, kim Ty dla niego jestes.
My jesteśmy jednak nienormalne, jak lekką rączką odejść to niedobrze, bo znaczy że olewa, ale jak się za nami uganiają za bardzo to też źle bo znaczy, że natrętny psychol :yawn:
Jeszcze kilka tygodni temu postukałabym się w czoło, gdyby ktoś powiedział mi, że napiszę coś takiego...
Są faceci, z którymi nie da się trwać w związku bez focha.

Do niedawna byłam z facetem, który często nawalał: spóźniał się kilka godzin, zapominał o tym, że się umawialiśmy, umawiał się ze mną, choć w tym samym czasie miał inne ważne plany, prowadził długie dyskusje telefoniczne podczas randek. A ja cierpliwie powtarzałam, że nic się nie stało. Co prawda dziękował mi za każdym razem za moją cierpliwość i przepraszał, ale tak naprawdę przyzwyczajał się do tego, że co by się nie stało, ja pierwsza wyciągnę rękę. Gdy miarka się przebrała i raz się zdenerwowałam i obraziłam, po prostu mnie olał. Teraz myślę sobie, że gdybym od początku znajomości dąsała się o każdy wyskok, to przyzwyczaiłabym go do większych starań, zastanawiania się nad tym, co robi i nauczyłabym doceniać wartość mojego wybaczania (jak górnolotnie by to nie brzmiało). Albo przynajmniej nie marnowałabym przy nim wakacji, bo odszedłby przy pierwszym fochu.

Być może Ty przyzwyczaiłaś swojego tak samo, że masz nieograniczone zasoby wyrozumiałości, więc nie musi się starać. Albo nawet on już nie zastanawia się, czy to aby nie jego wina, bo przecież wcześniej to Ty zawsze brałaś winę na siebie.

Sposób, by się przekonać, czy tak jest - gdy następnym razem będzie winny sprzeczki, obraź się, ewentualnie krótko wyjaśnij, że sprawił Ci przykrość i nie będziesz udawać, że nic się nie stało. I czekaj na reakcję.
Prawda jest taka, ze zbyt wiele z nas udaje nawet przed samymi soba, ze jestesmy lepszymi partnerkami niz w rzeczywistosci.

Ze druga osoba jest odrebna jednostka, ze nie mozna robic fochow o byle co. I siedzimi takie biedne, gryziemy sie z wlasnym sumieniem i potrzebami, slodko sie przy tym usmiechajac do pana i wladcy. A frustracje sie latami nawarstwiaja. Szczegolnie, gdy przy pierwszej probie wyrazenia swojego niezadowolenia uslyszymy odpowiedz "ale o co Ci chodzi?"

Od samego poczatku nalezy pokazywac partnerowi, ze pewne zachowania nam sie nie podobaja. Nie mowie o fochach i obrazaniu sie, tylko o normalnej ludzkiej rozmowie. Tylko w ten sposob mozna budowac prawdziwy partnerski zwiazek. Oczywiscie, nalezy brac pod uwage odrebnosc drugiego czlowieka. Ale oprocz "Ty" i "Ja" jest jeszcze "My".
Cytat:
Ale ja niezbyt wierze, ze to w czyms pomoze. Bo pewne odruchy i zachowania albo sie w sobie ma, albo nie. I nie da sie zmusic drugiej osoby do nienaturalnej dla niej uczuciowosci .
No nie wiem..ludzie jednak czasami są w stanie wypracowac w sobie jakies nowe zachowania..Mi np kiedys zarzucono oschlosc,nieczulosc itd, choc wewnatrz gorązcych uczuc mi nie brakowało. Rzeczywiscie, niechetnie je okazywałam, miałam jakąś blokadę, ale kiedy zrozumiałam,ze moj partner potrzebuje wyartykułowania moich uczuc, zaczelam po prostu zwracac na to uwagę. W dośc krótkim czasie nauczyłam się mowic mu miłe rzeczy, które i tak przecież we mnie siedziały. Dzisiaj po latach przeginam czasami w drugą stronę;)

Zawsze radzimy rozmowę, bo to raczej nie może zaszkodzic...Ale podpisuję się też pod radą Hagath - stopniowe wprowadzanie focha, jeśli do tej pory tego nie robiłaś. Oby nie było za późno...
Witam ponownie. Z tą rozmową to owszem bardzo dobry pomysł w wielu problemach, ale ja już to przerabiałam. Powiedziałam mu, że nie czuję się pewnie w sytuacjach kryzysowych, bo mam wrażenie, że gdybym powiedziała jedno słowo za dużo to by mnie olał. Po dłuższej wymianie zdań stanęło na tym, że powiedział, żebym w takim razie znalazła sobie innego co będzie za mną latał i stał pod moimi oknami, bo on na pewno nie będzie się prosił i błagał o łaskę. Są to dokładnie jego słowa. Teraz sobie myślę, że popełniłam błąd, bo nie zareagowałam tak jak mi podpowiadały emocje. Powinnam się była wtedy odwrócić i pójść do domu. A ja zamiast tego zaczełam mu wyjaśniać, że to wcale nie miało brzemieć jak jakieś ultimatum, tylko chciałabym czasami, żeby powalczył. A on znowu, że nie będzie się uganiał, bo nie potrzebuje łaski. Teraz jest spokój od jakiegoś czasu. Ale moje uczucie niepewności nadal trwa. Wezmę sobie rady Hagath do serca i postaram się być bardziej stanowcza na następy raz. Z pewnością dałabym sobie spokoj z takimi zmartwieniami, jakbym choć raz zobaczyła, że w jakimś momencie spięcia (z jego winy, bo jak z mojej to wiadomo, że nie) przyjeżdża do mnie z nieprzymuszonej woli wyjaśnić i porozmawiać, a nie tak jak zwykle czeka nawet kilka dni aż mi przejdzie po czym kiedy za dlugo to trwa pisze, że przesadzam i histeryzuję. A mi już wtedy nawet nie chodzi o to wydarzenie, tylko o jego zachowanie. Bo skoro za jakąś idiotką, co codziennie strzelała focha latał, to dlaczego za mną nie choć do codziennych fochów baaaardzo mi daleko :)
Ja was nie rozumiem. Albo konkretniej rozumiem tylko po części. Rozumiem, że jak się dzieje źle to chce się widzieć, że druga strona próbuje coś zrobić aby poprawić sytuację. Ale u różnych ludzi wygląda to różnie, ja np. potrzebuję trochę czasu na przemyślenia i analizę sytuacji i często nie reaguję natychmiastowo.

Ale co do sytuacji, że kobieta mówi, że to koniec, to o jaką walkę wam chodzi? Jasno wyrażona wola, teraz albo można to przyjąć z honorem i tę wolę uszanować, albo upaść nisko i stać się psychicznym terrorystą. A jeśli kobieta mówi koniec, a tak naprawdę chce od faceta tej jakiejś walki... Cóż to świadczy tylko o niej.
Ludzie to nie cyborgi. Czasami, gdy podczas kłótni napięcie nas przerasta, mówimy coś, czego wcale nie chcemy powiedzieć. Właśnie o takie sytuacje tu chodzi. Albo o takie, gdy partner zrobi coś bardzo złego i zupełnie nie czuje się winny, a powiedzenie "koniec" ma być ostatnim dzwonkiem dla jego zdrowego rozsądku.

Co do reagowania na trudne sytuacje, to zauważ, że autorce nie chodzi o to, że chce jej natychmiast, tylko chce, by w ogóle jakaś była. Przecież napisała, że nawet, gdy daje mu czas, to on odzywa się tylko po to, by oskarżyć ją o histerię.
nie mów czegoś, czego nie chcesz lub nie masz na myśli, albo potem nie dziw się że to dostaniesz lub zostaniesz źle zrozumiana

look out what you wish for, you may actually get it
Luk, toteż ja nigdy nie powiedziałam "koniec", bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego, ze to słowo w uszach mężczyzny zawsze brzmi jednoznacznie. Piszę tu o tym "końcu" tylko hipotetycznie. Jesli już, to używałam określenia "co byś zrobił gdyby...". A on wtedy reaguje agresją zarzucając mi, że chcę na nim coś wymusić. A przecieś ja nie chcę tego testować na naszym związku. Widzę, że Hagath zrozumiała o co chodzi. Było parę sytuacji, kiedy mi sprawił przykrość (nieważne teraz już o co chodziło) i kiedy mu powiedziałam co mi się nie podoba, zakańczało się to zazwyczaj kilkudniowym milczeniem. Po tych paru dniach (tak do tygodnia zazwyczaj) odzywał się jakby nic się nie stało z zapytaniem co u mnie słychać. A kiedy wyczuwał, że dalej jestem zła zrzucał mi wprost, że przesadzam, histeryzuję, że to nienormalne, żeby o taką pierdołę gniewać się kilka dni i że miał nadzieję, że przez tych kilka dni znowu zacznę być sobą, a widzi, że dalej ma do czynienia z jakąś histeryczką.

Edit:
Myślę, że on wie o co mi chodzi i że tymi niezbyt spokojnymi rozmowami coś osiągnęłam. Bo kiedyś jak sobie żartowaliśmy z czegoś i udawaliśmy, że się obraziłam, powiedział też w żartach, że on tak łatwo nie odpuści i nie pozwoli mi odejść. Ale to były tylko żarty, a jakiś czas później doszło do prawdziwej sprzeczki i zachował się tak jak ma to w zwyczaju.
Ale to nie chodzi o "terapeutyczne" zerwanie. Ale na przykład jak facet coś poważnego odjebie i manti pod wpływem ciśnienia powie że to koniec choć oczywiście tego nie przemyślała, to co wtedy ?? To ona ma wrócić do niego prosząc o wybaczenie i tłumaczyć się, że tak nie myśli?? Przecież tak na prawdę on zawinił... No ale tak to chyba ma wyglądać skoro on dupy nie ruszy by cokolwiek naprawić.
Cytat:

Czyli co, jeżeli to Ty w czasie kłótni powiesz coś głupiego, to liczysz na to, że to Twój partner będzie Cię przepraszał i o Ciebie "walczył"?
Kłótnia ma to do siebie, że biorą w niej udział dwie osoby. I obie zwykle mówią rzeczy, których potem żałują. Jeśli facet byłby w stanie doprowadzić mnie do tego, że kazałabym mu wynosić się z mojego życia to widzę dwie opcje: albo to robi, albo mnie przeprasza i o mnie walczy.
Nie mówimy tu o sytuacji "nie kupiłeś mi kwiatka na imieniny więc nie chcę cię znać", ale o poważnych, raniących uczucia drugiej osoby kwestiach.
Cytat:
100% zgadzam się z Lukiem. Co innego gdy dochodzi do sprzeczek między partnerami. Wtedy dobrze wiedzieć, że obie strony będą robić wszystko, by wyjść na prostą No i o taką właśnie sytyację chodzi manti, jeśli dobrze rozumiem. Tutaj jedna strona nie robi nic, dlatego w końcu może nad tym związkiem zawisnąc widmo końca. Chodzi o sytuacje kryzysowe typu większa kłótnia, a nie próbne zerwania tylko po to,zeby niezrównoważona księżniczka, którą manti na pewno nie jest, mogła poczuc,ze jej ksiaze o nią walczy. Tu chodzi o zwykle ludzkie poczucie, ze jak się kogoś kocha, to się robi wszystko,zeby zazegnac kryzys PLUS respektuje się uczucia osoby kochanej...bo on zachowujac sie tak jak sie zachowuje - udajac ,ze nic sie nie stalo a Ty histeryzujesz, okazuje Ci brak szacunku i wpędza Cię zapewne w poczucie winy.
Obawiam się,że może się okazac, że niewiele się zmieni w jego przypadku, co nie znaczy,że Cię nie kocha. A Ty, jeśli chcesz z nim byc,bedziesz musiala to zaakceptowac. Może się tez okazac,ze w obliczu prawdziwego zagrożenia związku, a nie zwyklej kłótni, zawalczy o Ciebie jak lew,ale wtedy moze byc juz za pozno, bo jesli Ty powiesz 'koniec', to bedzie to decyzja ostateczna.
Nie wiem co tu jeszcze można zrobic..Bez jego dobrej woli i gotowości otworzenia się na Twoje spojrzenie na tą kwestię - niewiele..Zamęczy Cię taka ciągła niepewnośc,bo pewnie się zastanawiasz za każdym razem,czy Cię kocha po prostu..
Zgadzam sie z przedmowca. Rzucanie slow na wiatr po to, by zmusic partnera do walki do szczeniackie zagrywki ponizej pasa. Dorosli ludzie powinni nad soba panowac - nawet podczas klotni.

Co innego jesli partner nigdy nie wyciagnie reki i nie powie "przepraszam", gdy zawinil, bo to ponizej jego godnosci. Byc moze - co podejrzewam - facet nie boi sie rozstania tylko wypalil sie podczas poprzednich zwiazkow. Jest zmeczony, nie chce sie uzerac ani wysilac i jest mu juz wszystko jedno. Jest to opcja bardzo prawdopodobna zwlaszcza, ze z takim podejsciem mozna przezyc cale zycie. Nie mam pojecia jak ale wydaje mi sie, ze w takim przypadku potrzebna jest pomoc specjalisty - wypalenie zawodowe czy emocjonalne nie jest problemem, ktore rozwiaze szczera rozmowa.
No tak, ale czy można wypalić się po kilku krótkich szczeniackich związkach? Jeden trwał 6 miesięcy po czym panna znalazła sobie innego, pozostałe trwały miesiąc, dwa. My jestesmy już 5 lat razem. Czy on nie widzi, że to jednak coś innego? Z drugiej strony coś może w tym być, bo jak się poznaliśmy, to mówił, że od 2 lat nie był z nikim, bo postanowił sobie zrobić przerwę i zanim mnie poznał, miał nienajlepsze zdanie o kobietach. Czyli miał dość. No, ale potem jednak szukał kogoś! Ale mnie też się dostało i jakoś nie jestem taka zablokowana. Wiem że się zadręczam, ale jestem wrażliwą idealistką, nie jestem po 5 rozwodach i nie chcę się zadowalać w życiu czymkolwiek co mi przyniesie los.
Też mi się wydaje, ze z tym wypaleniem to przesada. Myślę, ze on boi się rozstania i cierpienia, ale górę bierze nad tymi uczuciami duma, która urażona będzie go bolała jeszcze bardziej, dlatego od samego początku był nieugięty, a Ty przechodziłaś nad tym do porządku dziennego i tak juz zostało.
Mój dawny partner, kiedy pojawiły się problemy w związku po prostu odszedł i znalazł sobie szybciutko inną. Nie należy się przywiązywać. A byliśmy ze sobą dłużej niż Ty ze swoim. Od tamtej pory uważam, że jak po max 3latach nie ma z tego małżeństwa lub stałego związku partnerskiego to nie ma co się dalej nad sobą rozczulać tylko szukać kogoś lepszego.
wypisz wymaluj jakby o mnie było. Tylko że ja mam jak ten jej facet. Najgorzej przyznać, że się na tyle kocha, że by się walczyło z całych sił. A najbardziej człowiek się obawia, że pomimo całego wysiłku, starań i uczuć pójdzie na nic i rozstanie będzie bolało jeszcze bardziej. Że się człowiek odsłoni, stanie się bezbronny, bez tej skorupy/pancerza całkiem odsłonięty na uczucia.
Trudno po długim nieudanym związku wejść w nowy i zaufać...
Cytat:
Trudno po długim nieudanym związku wejść w nowy i zaufać... Gowno prawda.

Trzeba byc otwartym na nowe mozliwosci.
Nie mozna jednego czlowieka oceniac przez pryzmat drugiego.
Trzeba ufac, bo tylko to pozwala prawdziwie kochac.
Cytat:
Gowno prawda.
Trzeba byc otwartym na nowe mozliwosci.
Nie mozna jednego czlowieka oceniac przez pryzmat drugiego.
Trzeba ufac, bo tylko to pozwala prawdziwie kochac.
Oczywiście! To, że 10 osób zawiodło, nie oznacza, że 11 nie zasługuje na pełne poświęcenie! Kompletnie nie rozumiem ludzi, którzy się tak blokują. W ten sposób nigy nie osiągną pełni szczęścia, tylko będą się gdzieś przemykać opłotkami. Ja też tkwiłam wczesniej w niezbyt udanym związku, w którym starano się mną manipulować i grać na uczuciach. Ale w obecnym nie mam z tego powodu żadnych blokad i odczuwam wszystko/okazuję tak samo, jakby to był pierwszy związek.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © BWmedia